Obudziłam się już o 4, bo o 5 miała przyjechać taksówka, a sam dojazd na lotnisko zajmował pół godziny. Wyglądałam naprawdę strasznie! Nie potraficie sobie wyobrazić jak bardzo miałam podkrążone i przekrwione oczy, na mojej głowie był istny armagedon, a co gorsza wyskoczył mi wielki pryszcz na czole. Istny obraz nędzy i rozpaczy. Pognałam do łazienki, umyłam zęby, wzięłam szybki prysznic, ułożyłam włosy. Spakowałam wszystko do kosmetyczki i wpadłam do mojego pokoju. Wybrałam na szybko jakieś ciuchy i usiadłam przed toaletką, po czym nałożyłam korektor pod oczy, trochę pudru, wytuszowałam rzęsy i przeczesałam brwi. O wiele lepiej, teraz mogłam wyjść do ludzi. Następnie wepchnęłam kosmetyczkę do walizki, sama nie wiem jakim cudem ją zmieściłam.
- Już wstałaś? – zapytała sennie mama, stojąc w drzwiach w szlafroku i papciach.
- Tak, za pół godziny mam taksówkę, a muszę jeszcze zjeść, znaleźć bilet i ogarnąć torebkę.
- Znajdę ci te bilety, a ty się tak nie spiesz, bo sobie nogi połamiesz jak będziesz tak latać po tym mieszkaniu – powiedziała mama, zauważając jak szybko i dziko się poruszam po pokoju ubierając skarpetki.
- W porządku, po prostu nie chcę się spóźnić – mruknęłam i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie dwie grzanki, posmarowałam je dżemem, po czym przygotowałam kawę.
Byłam bardzo zmęczona, głowa mnie bolała, a przy każdym pochyleniu zatoki dawały się we znaki. Przecież nic wczoraj nie piłam, więc to na pewno nie był kac. Siedziałam przy parapecie i po cichu chrupałam grzanki, popijając czasem mleczną kawę. Za oknem był przepiękny pomarańczowo-czerwony wschód słońca, nie mogłam się napatrzeć. Z zamyślenia wybudziła mnie mama, krzycząca z głębi mieszkania, że taksówka już stoi pod domem. Podniosłam się i poszłam do przedpokoju. Walizka i moja torebka były już przygotowane w przedpokoju. Ubrałam buty, zarzuciłam skórzaną kurtkę i westchnęłam. Znów pożegnanie.
- Uważaj na siebie, i bądź ostrożna – powiedziała mama.
- Zayn już o nią zadba – mruknął tata i zwrócił się do mnie: - Zayn to dobry chłopak. Widać, że cię kocha. A ty już masz prawie 17 lat i wiesz co jest dobre, a co nie, prawda? Jesteś już dorosła, a my ci ufamy.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
- Obiecuję, że przylecę na święta – powiedziałam, przytulając się do rodziców. W oczach miałam łzy. Zawsze mi ich brakowało, kiedy byłam w Anglii. - Papa, kocham was. Będę dzwonić!
Rodzice mi pomachali, a ja wyszłam z mieszkania. Schodząc po schodach szumiło mi w głowie i miałam przed oczami mgłę. Przełknęłam ślinę i zniosłam szybko walizkę na dół, po czym wyszłam z klatki. Uderzył we mnie podmuch ciepłego wiatru, a wchodząc do taksówki słyszałam głośny śpiew ptaków, które tak jakby chciały się ze mną w ten sposób pożegnać.
W taksówce siedziała już Annie, więc poczekałyśmy chwilę na Alex. Po kilku minutach byłyśmy już w komplecie, a kierowca taksówki próbował upchnąć nasze walizki w bagażniku. Kiedy już mu się udało, odjechaliśmy w kierunku lotniska.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam Alex, która była bardzo blada i gapiła się w jeden punkt. Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i powiedziała:
- Jestem zmęczona, nie chcę opuszczać jeszcze Polski, poza tym myślę nadal o Harrym. Dzwoniłam rano do Nialla i powiedział, że Harry wczoraj wrócił do Katowic bez szwanku.
- No widzisz… On zawsze sobie da radę. Wyjaśnicie to sobie, jak już dolecimy. A teraz nie zaprzątaj sobie nim głowy. Swoją drogą… - zaczęłam, ale przypomniałam sobie, że przecież Annie też jest w aucie, a nie wypadało mówić po polsku. Chciałam jej opowiedzieć o tym, co wczoraj odkryłam w centrum handlowym. – Nieważne, powiem ci potem.
Alex skinęła głową i oblizała wargi. Szczerze mówiąc, nie wyglądała najlepiej.
Annie wyglądała również na zaspaną, miała głowę opartą o siedzenie i grała w coś na telefonie. Wszystkie trzy byłyśmy ubrane w dresy, tylko, że ja w czerwony, Alex w zielony, a Annie w granatowy. Wyglądałyśmy trochę jak atomówki, ale bywa. Kiedy dotarłyśmy na lotnisko, było mało ludzi. Gdzieniegdzie w budynku, na ławkach siedziały pojedyncze osoby, zauważyłam też jakąś wycieczkę szkolną z marudzącymi dzieciakami.
- Musimy iść do odprawy – powiedziała Annie, kiedy stałyśmy przed budynkiem.
W jednej ręce miałam papierosa, a w drugiej puszkę coli. Alex non stop coś mówiła, a Annie gapiła się na zegarek. Ciepły wiatr powiewał mi włosy, a ja czułam się bardzo źle. Cały czas miałam łzy w oczach i jedyną rzeczą, na którą miałam w tamtej chwili ochotę, to wrócić do domu i położyć się do mojego wielkiego, ciepłego łóżka.
- Racja – potwierdziłam, ugasiłam blanta, po czym chwyciłam Alex za rękę i poszłyśmy obie za gnającą Annie. Rany, ale ta dziewczyna miała tempo!
Poszłyśmy do odprawy, następnie udałyśmy się na halę wylotów.
- Idę do sklepu bezcłowego – powiedziała Alex. – Chcę kupić coś słodkiego.
- Idę z tobą – powiedziałam i podniosłam się z krzesła. – Annie?
- Lepiej tu zostanę – powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się nerwowo.
Jak tylko weszłam z Alex do sklepu „Duty Free”, moja przyjaciółka rzuciła się na półkę ze słodyczami, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Wzruszyłam ramionami i poszłam na dział z alkoholami. Oczywiście, nie miałam zamiaru nic kupować, w ten sposób mogłabym dać Zaynowi wysłać mnie na odwyk, a tego nie chciałam. A wcale nie piłam za dużo. Czasem, na imprezach, czy coś. Jak byłam samotna i zdołowana, kiedy czułam się niepotrzebna nikomu – wtedy wino było moim najlepszym przyjacielem. Zjechałam półki wzrokiem, od góry do dołu i w oko wpadła mi limitowana edycja Jacka Danielsa. Przełknęłam ślinę, a moja ręka powędrowała w stronę butelki. W połowie drogi opamiętałam się i podeszłam do Alex, która próbowała w rękach zmieścić kolejną paczkę M&M’sów. Pomogłam jej i nagle usłyszałam TEN głos. Ten sam, który błagał mnie wczoraj o numer telefonu. Ten sam, który sprawił mi wczoraj komplement. Odwróciłam się zdziwiona i zobaczyłam Daniela stojącego tyłem do mnie i płacącego przy kasie. Oczy mi prawie wyszły z orbit, i czym prędzej, tak żeby chłopak mnie nie zauważył, wyleciałam ze sklepu prawie w podskokach. Stojąca w kolejce Alex gapiła się na mnie jak na idiotkę, a ja pospiesznie usiadłam na krześle obok Annie.
- Tak szybko? – zapytała i odgarnęła długie włosy.
- Tak… Annie, mam do ciebie sprawę… - zaczęłam i przełknęłam głośno ślinę.
Dziewczyna przerwała czytanie jakiegoś czasopisma o Feng Shui i spojrzała na mnie pytająco.
Wypuściłam powietrze. Jakby jej to powiedzieć? Wiem, że zdradzasz Liama, nie wywiniesz się ladacznico! Nie, na pewno nie. Z resztą nie wiedziałam, czy ona go zdradzała. A może to był ktoś z jej rodziny? Może jakiś znajomy? Nie, wyglądała wtedy na oczarowaną. Na pewno miała z nim bliższe stosunki.
- Annie, ja wczoraj… - zaczęłam, ale usłyszałam głośne: „IGA!”.
Zamarłam. Kilka kroków przede mną stał Daniel.
- Ktoś chyba cię woła – powiedziała Annie unosząc jedną brew. – Tylko, że ty nie masz na imię Iga.
Chłopak chyba to słyszał, bo zrobił kwaśną minę.
- A więc nie Iga – powiedział i się rozchmurzył. – Co za spotkanie!
O Boże! Boże, Boże, Boże, dlaczego mi to robisz? Cóż ja ci uczyniłam, że mnie tak karzesz? Skąd ten palant się tu wziął?!
- Hej – mruknęłam i podałam mu rękę. – Nie, nie mam na imię Iga, ale mógłbyś mnie zostawić? Miło by było. Mam faceta, dwóch nie potrzebuję.
Chłopak nie przestawał się uśmiechać.
- Szczęściarz z niego – powiedział.
- Albo raczej ze mnie szczęściara – mruknęłam.
Annie gapiła się na nas dziwnie, nic nie rozumiejąc z naszego języka, a Alex, która właśnie przyszła uśmiechała się zawadiacko do Marcina, i powiedziała:
- Ona chodzi z Zaynem Malikiem.
- O, z tym z „One Direction”? Przepadam za nimi – poinformował chłopak i wyszczerzył białe, proste zęby.
Zmieszana, skinęłam głową.
- Nie mam zamiaru cię „odbijać” Zaynowi – powiedział cicho. – Chcę tylko znać twoje imię.
- Marta, ale jak musisz, to mów do mnie Mary – bąknęłam i usiadłam obok Annie i Alex.
- A więc, Mary. Może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy – powiedział i podał mi rękę. Nie miałam wyjścia, więc uścisnęłam ją i poczułam, że wciska mi on do ręki kawałek papieru, po czym puścił mi oczko i odszedł.
Spojrzałam na skrawek papieru. Widniał tam numer telefonu z dopiskiem „Proszę, zadzwoń. Daniel”.
Prychnęłam. Czy ten chłopak niczego nie rozumiał? Dobra, będę miła i wyrzucę tej karteczki do kosza. Ale nie zadzwonię, no way.
- Co to za przystojniak, ah! Taki skejcik – powiedziała podekscytowana Alex.
- Racja! Kto to był? – zapytała Annie.
- Spotkałam go wczoraj w centrum handlowym, wpadliśmy na siebie. Nawet go nie znam! Nie mam pojęcia skąd się tu wziął, ale mam nadzieję, że nie leci tam gdzie my.
- No co ty, jest genialnie piękny! A jak się zarumienił na twój widok! To takie słodkie, kiedy chłopak się rumieni... – przekonywała Alex.
Spojrzałam na nią wilkiem.
- Może i jest urodny, ale namolny. Nie lubię takich.
- Aleś ty dzisiaj marudna – burknęła Alex.
Może miała rację? Ale chyba każdy człowiek może mieć zły dzień!
Pokiwałam głową. Byłam w tak kiepskim nastroju, że naprawdę mało brakowało do tego, że zaciupałabym pierwszą osobę, która stanęłaby mi na drodze.
- Postaram się wyluzować, ale nie chcę lecieć do Anglii – powiedziałam, a łza spłynęła mi po policzku. Może i zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, ale nie obchodziło mnie to.
Annie spojrzała na mnie współczująco.
- Chcesz być tu w Polsce, w tej dziurze? Dziewczyno, w Anglii masz horyzonty! Za niedługo idziemy do koledżu, a ty tu takie cyrki odstawiasz – powiedziała Alex z naburmuszoną miną.
- Co? Myślałam, że będziemy się uczyć indywidualnie – powiedziałam z kamienną twarzą. – Tak, jak chłopcy.
Alex opuściła głowę i powiedziała:
- Ale pomyślałam, że co nam szkodzi spróbować? Jak się nam nie spodoba, to szybko załatwimy indywidualne, mamy to na zawołanie. Ale może akurat nam się powiedzie, nie myślałaś o tym?
- Pomyślę nad tym. Może i jest w tym trochę racji.
Nie miałam głowy, żeby się nad tym zastanawiać, więc po prostu gapiłam się w jeden punkt przez kolejną godzinę. Czekałyśmy i czekałyśmy, aż w końcu na telewizorze wyświetliło się, że możemy wychodzić już z budynku do autobusu, który podwiezie nas pod samolot. Czym prędzej więc zebrałyśmy manatki i ruszyłyśmy razem z innymi pasażerami w stronę wyjścia. I co gorsza, Daniel wsiadł do tego samego autobusu, co my. Nie zauważył nas, bo skryłyśmy się na szarym końcu autobusu, otoczone masą ludzi.
Lot minął szybko. Większość czasu spędziłam na sms-owaniu z Zaynem i gapieniu się przez okno. Zawsze lubiłam patrzeć w chmury, wydawało mi się, że to bita śmietana, a ja wyobrażałam sobie, że leżę z Zaynem na takiej jednej puszystej chmurce. Romantyczka się we mnie zbudziła, czy co?
Gdy tylko wyszłyśmy z samolotu, Annie zaczęła machać komuś jak szalona. Zobaczyłam, że nieopodal stoi Liam uśmiechający się od ucha do ucha, Niall, Louis oraz Zayn.
- Tęskniłem za tobą! – powiedział Liam i przytulił Annie, kiedy już stanęłyśmy obok chłopców.
Gapiłam się na Zayna jak idiotka i nie mogłam oderwać wzroku. Albo on wyglądał jeszcze bardziej bosko niż zwykle, albo po prostu się za nim tak stęskniłam. Rzuciłam mu się w ramiona.
- Jeden dzień bez ciebie, a prawie płakałem z rozpaczy, że nie ma cię przy mnie – powiedział drżącym głosem. Staliśmy tak wtuleni w siebie, ja wdychałam jego charakterystyczny, delikatny zapach i delektowałam się chwilą.
- A gdzie Hazz? – zapytała Alex, wybudzając mnie z zamyślenia.
Oderwałam się powoli od Zayna i rozejrzałam wokół siebie. Faktycznie, Harry’ego nie było, teraz dopiero to zauważyłam.
- No kurwa, gdzie on jest? – powtórzyła Alex.
- Harry poleciał na Florydę, do Stanów – powiedział cicho Niall.
- Słucham?– zapytała Alex i spojrzała porozumiewawczo na Louisa.
- Nawet nie wiemy po co tam pojechał – powiedział szybko chłopak.
- Louis, chodź na słówko – powiedziała Alex i chwyciła chłopaka za ramię, po czym odeszli kilka kroków.
Ja, nie zwracając uwagi na nic innego, pocałowałam Zayna i w sumie nie ważne gdzie byłam. Ważne, żeby był ze mną Zayn, to mi wystarczało.
:)